dysponuję więc do pewnego stopnia swoim czasem i przed podjęciem zadań dla których przyjechałem zamierzam wstąpić na chwilę do kościoła. Miasta nie znam, ale z daleka widzę wyniosłe gotyckie wieże z krzyżem i ku nim się kieruję. Okazuje się, że trafiam na kościół, który nie tylko że jest w mieście oznaczonym wielu gwiazdkami w przewodnikach, ale sam też tych gwiazdek ma sporo, każda więc grupa turystów musi go zaliczyć.
Już na szerokich schodach prowadzących do bazyliki siedzą różno-kolorowe i
różno–języczne grupki,
jest lato, więc mężczyźni w krótkich spodenkach i często koszulkach bez
rękawów,
w sportowych czapeczkach na głowach, panie w strojach od lekkich sukni do
niemal plażowych szortów i dekoltów. Zdjęcia, rejwach. Jak na targu staroci.
Czuję się jak intruz lawirując między nimi by dostać się do środka. A w
środku co widzę? Scenę jak z ewangelii, w której Chrystus musiał zareagować przepędzeniem przekupniów
i powywracaniem ich stołów. Tłumy pędzą za swymi
przewodnikami, każdy z przewodników próbuje zgromadzić "swoich" i coś
im pokazać, znowu zdjęcia, tu na tle figury, tam na tle ołtarza, wszystko
w pośpiechu i z niejaką przepychanką do ciekawszych miejsc, niejednokrotnie czapki
dalej na głowach, gdzieś w głębi świeci czerwona lampka przed tabernakulum, ale któż w takiej sytuacji zwracał
by na nią uwagę – przecież nie po to tu jesteśmy by kontemplować Bożą obecność, ale by zaliczyć zabytek i zdążyć do
następnego w programie. Uklęknąłem na moment przed Sakramentem a potem
na chwilę modlitwy poszedłem do kąta za filarem, gdzie był względny spokój i
nikt nie musiał mnie obchodzić dookoła.
Od tego czasu sam też bywałem uczestnikiem takich
grup wycieczkowych odwiedzających świątynie jak muzea sztuki i doświadczyłem
na własnej skórze jak trudno czasem ledwie głowę pochylić i kolano ugiąć, bo
już nie prawdziwie uklęknąć, w miejscu gdzie świeciła lampka.
I zacząłem rozważać kwestię turystyki w
miejscach kultu i to nie tylko naszych, chrześcijańskich, ale w takiej
samej mierze muzułmańskich, żydowskich,
i wszystkich innych, gdzie człowiek oddaje cześć Bogu, jakkolwiek by Go w swojej tradycji nazywał. Z tych rozważań zrodziło
się we mnie pytanie: Jak się zachować w takim miejscu; jak mam postąpić ja,
który jestem chrześcijaninem i wiem że przyszedłem do domu Bożego, a jestem w
grupie poddanej rygorom harmonogramu i będącej tu właśnie w celu turystycznym,
ze wszystkimi tego konsekwencjami? W tak
zmasowanej turystyce, obejmującej niemal cały świat, wielu ludzi wchodzących do
świątynu by ją zwiedzić często nawet nie wie, że są w miejscu, w którym
obowiązuje specjalny sposób zachowania. Może wielu z nich nawet nie spotkało
się w swym życiu z taką nauką.
Czy ja swoim zachowaniem nie powinienem dać im jakiegoś przykładu? Może widząc
kogoś skupionego na modlitwie mogą sobie zadać pytanie "co w tym jest?". Ale jak tu się skupić? otaczają mnie, postępując po piętach, podobne
grupy, moja grupa już jest pod następnym witrażem, jeszcze chwila i się zagubię
w obcym tłumie. Zwykle kończyło się na krótkim, niemal wojskowym meldunku
złożonym w duchu: "Panie Boże – jestem tutaj". I już oczyma szukałem
mego przewodnika. Ale wciąż mnie to nie zadowala. I nadal nie mam odpowiedzi na
moje rozterki.
A przecież nawet najwspanialszy kościół, zabytek
klasy ekstra, to jest przede wszystkim Dom Boży, dom modlitwy, skupienia,
rozmowy z Bogiem i samym sobą. Wszystkie jego artystyczne, historyczne i architektoniczne cechy i wartości
powstały z potrzeby uczczenia Boga i temu celowi nadal mają służyć.
W kościołach, które
odwiedzałem niemal zawsze było mnóstwo turystów, z reguły ich zachowanie było dalekie od szacunku dla domu Bożego.
JuR