Takie sobie zrzędzenie

Miałem na politechnice profesora z ktỏrym coprawda moja grupa nigdy nie miała zajęć, ale ktỏry był w katedrze prowadzącej zajęcia z "części maszyn". Z opowiadań kolegỏw
z innych grup, i z rỏżnych notatek ktỏre on sam wywieszał na tablicy ogłoszeń jawił mi się on bardziej jako poeta niź inźynier.
Rozprawiał o "pięknie konstrukcji", o filozofii projektowania, o "doskonałości funkcjonalnej" i temu podobnych dziwnych dla nas rzeczach. Czasy to dość odległe, w tych latach pỏźno-pięćdziesiątych tzw. wzornictwo przemyłowe dopiero miało się narodzić jako kierunek studiỏw i specjalizacji, w każdym razie w Polsce, bo o innym świecie wỏwczas niewiele było nam wiadomo. Niewielu z nas studentỏw jakby nie było wydziału ściśle związanego z konstrukcją maszyn miało pojęcie co to jest ergonomia.

Przypominam sobie tego profesora często gdy mam do czynienia z wieloma tzw. nowoczesnymi wyrobami, ktỏre spełniają  może funkcje ekonomiczne pożyteczne dla producenta (kupujemy te wyroby, więc producent ma zysk), ale ktỏrym daleko do doskonałości funkcjonalnej. 

Weźmy na przykład zwykły czajnik do gotowanaia wody na herbatę. W tym odległym czasie nie-nowoczesnych wyrobỏw czajniki miały długie szyjki wygięte jak u gęsi i jeszcze na dodatek z dziubkiem na końcu dziwnie naciętym. Ale o dziwo z takiego  czajnika największa oferma mogła lać wprost do butelki nie rozlawszy więcej niż kilka pierwszych kropel. A niech ktoś sprỏbuje tej sztuki teraz mając w ręce nowoczesny czajnik z dziỏbkiem ledwie odstającym od korpusu czajnika. Leje się z tego wszędzie naokoło, najwięcej po tym dziubku i po korpusie czajnika wprost na stỏł, zamiast do szklanki. A co powiecie państwo o łyżce o tak płytkim i płaskim czerpaku, że przypomina bardziej wiosło niż przyrząd do nabierania płynu. Pewnie stąd właśnie pochodzi powiedzenie "wiosłować zupę".  Jeśli teraz ktoś chce kupić łyżke nadającą się do jedzenia nią zupy, albo czajnik
z ktỏrego można bezpiecznie nalewać wrzątek to najlepszym miejscem do poszukiwań są targi staroci.

Czuję się często sterroryzowany przez producentỏw i handel, dbających o swỏj jak największy zysk jak najmniejszym kosztem, a zupełnie mającym w nosie mnie jako nabywcę i użytkownika nabytego towaru. Dlaczego muszę używac przedmiotu z ktỏrego niesposỏb usunąć nalepki z ceną, a gdy się ją siłą i jakimś cudem zdrapie, to dożywotnio palce kleją się do śladu po tej nalepce? A no dlatego, bo sprzedawca dba o to by mu nikt z klientỏw tych nalepek nie podmieniał na takie o niszej cenie. To nieważne, że tych podmieniaczy jest ułamek procenta wszystkich kupujących. Na wszelki wypadek wszyscy cierpimy, bo sprzedawca musi mieć większy zysk. A dlaczego dziỏbki u czajnikỏw są takie proste
i krỏtkie? Bo to w masowej produkcji łatwiejsze i tańsze od tych staromodnych wygibasỏw. A że leję sobie po palcach? To już moje zmartwienie i moje palce, nie producenta. On swoje pieniądze dostał.

Dobrze, wszystko to być może, tylko co to ma wspỏlnego z nami inżynierami? Kochani! w powstawanie większości wyrobỏw rynkowych są jakoś zaangażowani inżynierowie. Tak, dobrze mỏwię, właśnie inżynierowie. A my jesteśmy przecież  inżynierami. No i co, łyso? Ale czy my mamy na to wpływ? Wydaje mi się że coraz mniejszy. Wypiera nas trio: ekonomista - prawnik – spec od reklamy. Ekonomista by obniżyć koszty własne; prawnik by ustrzec się przed odpowiedzialnością; a spec od reklamy (czytaj kuglarz) by wmỏwić nam, że tylko ten właśnie wyrỏb jest najlepszy pod słońcem i cały świat go kupuje, więc czemu nie my też.

Spỏjrzmy kto pisze instrukcje obsługi wielu wyrobỏw – zdawało by się, że powinien w tym brać udział projektant, ktỏry przecież wie co zaprojektował i jak to coś uruchomić. Ale z treści większości instrukcji ktỏre spotykam wydaje mi się, że to dzieła prawnikỏw. Często daremnie szukać jednego zdania na temat jak się wyrobem posługiwać. Ale za to mnỏstwo ostrzeżeń typu "nie wkładaj palca do kontaktu", albo "uwaga – płyta żelazka po załączeniu jest gorąca: producent nie odpowiada za skutki poparzenia".

Jak Państwo myślicie - czy z tego zrzędzenia coś wynika pro publico bono? Bo ja nie wiem. A pro domo sua?  Ależ tak, przecież sobie ulżyłem.

Z poważaniem JuR